Grzegorz Nieradka i Mirosław Boruta podczas antyrosyjskiego protestu pod Teatrem Słowackiego w Krakowie w dniu 9 marca 2014 r. (fot. Elżbieta Serafin)
Niekończący się kryzys na Ukrainie uzewnętrznił kilka niezmiernie ważnych zjawisk, których dalsze zaniedbywanie może stać się brzemienne w skutkach – i to w wymiarze geopolitycznym.
Zajęcie półwyspu krymskiego, od którego rozpoczął się histeryczny krzyk krajów zjednoczonej Europy, a szerzej, także Sojuszu Północnoatlantyckiego, odbyło się bez rozlewu krwi. Przyłączenie autonomicznego Krymu do Federacji Rosyjskiej nastąpiło na drodze, co prawda groteskowego, ale jednak referendum. Swoją drogą, jestem przekonany, że gdyby odbyło się ono z zachowaniem zachodnich standardów, jego wynik nie różniłby się wiele od tego, który znamy. Nie zapominajmy, że Krym był miejscem, gdzie na emeryturę udawali się zasłużeni dla ZSRS Rosjanie: dowódcy wojskowi, urzędnicy, a nawet politycy. Tam, za swoją lojalność, otrzymywali piękne domy, a za pracę, godne emerytury. Tak oni, jak i ich dzieci i wnuki, nie mieli zatem powodu, aby zagłosować inaczej.
W tym miejscu należy postawić pytanie, dlaczego Zachód nie reagował w tak jednoznaczny sposób, gdy na oczach całego świata w londyńskiej klinice konał, otruty przez Rosjan polonem, Aleksandr Litwinienko? Dlaczego zabrakło determinacji, gdy Putin wysadził bloki mieszkalnie z obywatelami rosyjskimi, aby mieć pretekst do wszczęcia drugiej wojny czeczeńskiej? Dlaczego zignorowano fakt śmierci w niewyjaśnionych okolicznościach Prezydenta RP i lecących z nim oficjeli, w tym generałów NATO? To nie jest tak, że europejscy czy światowi przywódcy nie wiedzieli, do czego zdolny jest Putin, i że dopiero zajęcie Krymu otworzyło im oczy. W 2008 roku Władimir Władimirowicz zajął część Gruzji. Wówczas tylko Prezydent Polski i czterech innych przywódców Europy Środkowo-Wschodniej podjęli poważne kroki. Inni, z jakiegoś powodu, po prostu nie reagowali.
Wszystkie te wątpliwości można rozwiać, dokonując analizy powiązań gospodarczo-biznesowych łączących Unię Europejską, w tym szczególnie Republikę Federalną Niemiec, z Federacją Rosyjską, o którą pokusił się w jednym z numerów tygodnika wSieci Janusz Szewczak – główny ekonomista SKOK. Niemcy, ustami Angeli Merkel, oficjalnie sprzeciwiają się sankcjom wobec putinowskiej Rosji, proponowanym przez inne kraje Wspólnoty. Nie powinno to nikogo dziwić, zważając na fakt, że sojusz gospodarczo-polityczny obu tych krajów ma się naprawdę świetnie. W latach 1922-1938, to właśnie kontakty gospodarcze ZSRS z Niemcami stały się kluczową osią polityki zagranicznej w stosunku do całej Europy. Podobnie jest dzisiaj, kiedy to na terenie Rosji działa ponad 6 tys. niemieckich firm, które na owych kontraktach zarabiają do 2-3 mld euro rocznie. Wartość niemieckiego eksportu do Rosji przynosi corocznie zyski w wysokości 40 mld euro i od 300 do 500 tys. miejsc pracy w Niemczech. Ostatnie transakcje RWE, BASF czy spółki E.ON pokazują, że Niemcy chętnie sprzedają rosyjskim partnerom udziały w swoich firmach, infrastrukturze gazowej, paliwowej, energetyce i przemyśle chemicznym. Coroczna niemiecko-rosyjska wymiana handlowa osiąga poziom około 80 mld euro. Z kolei zaangażowanie banków europejskich na terenie Rosji waha się na poziomie 150-200 mld euro. Zatem kryzys na Ukrainie stał się największym od lat zagrożeniem dla osłabionego kryzysem wzrostu gospodarczego krajów Unii Europejskiej i stąd owa wielka panika.
A gdzie w tym wszystkim jest Polska? W XVIII wieku tzw. Traktat Trzech Czarnych Orłów przesądził o losach I Rzeczypospolitej. Dziś Austria nie odgrywa już tak wielkiej historycznej roli. Pozostały jednak dwie Federacje, na drodze do zbliżenia których, wciąż stoi Polska. Dodatkowo, kryzys ukraiński pokazał, że dziś do osiągnięcia politycznych celów nie jest potrzeba armia, lecz dobrze rozwinięte struktury biznesowe. Koncerny kierujące się jedynie zyskiem i zdobywaniem kolejnych rynków zbytu, odpowiednio pokierowane stanowią znakomity instrument do kreowania wydarzeń, zwłaszcza w krajach słabszych gospodarczo, a bezpieczeństwo energetyczne, zasady moralne czy obawy tych państw nie mają tu żadnego znaczenia.
Apetyt Rosji i Niemiec, z powodu zgubnej polityki prowadzonej przez polski rząd, stale wzrasta. Nie tylko polityka resetu w relacjach z Niemcami i Rosją, haniebna postawa wobec tego, co wydarzyło się w Smoleńsku czy podpisanie ustawy o tzw. bratniej pomocy sprawiają, że nasi sąsiedzi z zachodu oraz z północy (a wkrótce może też ze wschodu) czują się coraz pewniej w Polsce. To przede wszystkim dramatyczne zaniedbania dotyczące wydobycia gazu z łupków, ciche przyzwolenie na sfinalizowanie niemiecko-rosyjskiej rury na dnie Bałtyku, podpisanie skrajnie niekorzystnego Pakietu Klimatycznego, opóźnienia w budowie gazoportu w Świnoujściu, likwidacja polskich stoczni, zachęcające rozmowy na temat sprzedaży strategicznych spółek, takich jak LOTOS S.A. czy Tarnowskie Azoty, stanowiące ukłon w kierunku Dwóch Czarnych Orłów, wzmogły ich apetyt i pobudziły polityczne kalkulacje do tego stopnia, że ich cień realnie zawisł nad Polską.
Grzegorz Nieradka